
Zapomniana nekropolia raciborskich protestantów znajduje się przy ulicy Starowiejskiej w Raciborzu i należy do parafii raciborskiej, kierowanej przez proboszcza parafii ewangelicko – augsburskiej w Rybniku – księdza Michała Matuszka. Na cmentarzu powstałym w 1920 roku znajduje się przeszło siedemset mogił, pomnik żołnierzy z czasów I wojny światowej oraz kaplica pełniąca w tej chwili funkcję kościoła parafii raciborskiej. Dzięki inicjatywie rybnickiego lekarza Janusza Durdzińskiego, oraz zaangażowaniu jego rodziny, przyjaciół i znajomych udało się wykarczować pochłoniętą jeszcze niedawno przez zieleń przestrzeń. Praca ludzi dobrej woli odsłoniła wiele dawnych nagrobków, które wołają o zachowanie dziedzictwa kulturowego miasta. Janusz Durdziński uważa, że ewangelicki cmentarz wraz z kaplicą powinny stać się miejscem leczenia ran zadanych przez historię, spotkań ludzi różnych kultur i refleksji nad własnym życiem oraz jego kresem. Ewangelicka nekropolia została pozbawiona, po roku 1945, swoich naturalnych opiekunów. Skutki II wojny światowej sprawiły, że większość niemieckich mieszkańców zniknęła w dramatycznych okolicznościach z przestrzeni miasta. W zniszczonym przez Sowietów Raciborzu zaczęli w równie dramatycznych okolicznościach pojawiać się jego nowi mieszkańcy, którzy w większości pochodzili z dawnych kresów II Rzeczpospolitej. Skutkiem decyzji Stalina i jego amerykańskich oraz brytyjskich sojuszników nowi mieszkańcy Raciborza opuszczali swoje dawne, rodzinne strony spoglądając w lufy sowieckich karabinów i mając kilkanaście minut na spakowanie osobistych drobiazgów. Rok 1945 był koszmarem dla opuszczających miasto i tych którzy do niego przyjechali. Ci pierwsi czuli się okradzeni, chowając niejednokrotnie w sercu uraz do Polski do ostatniego tchnienia, ci drudzy zmagali się z poczuciem wyrzucenia z rodzinnych domów i koniecznością życia w obcej przestrzeni, z którą nie łączyła ich żadna więź. Wygnani Niemcy często mówili o polskim barbarzyństwie a mieszkańcy z dawnych kresów II Rzeczpospolitej o niemieckim Raciborzu, w którym wszystko należy do wrogiego świata zwolenników Adolfa Hitlera. Prawda, jak zwykle, jest bardziej skomplikowana. W dramatycznym roku 1945 w mieście i jego okolicach była jeszcze trzecia grupa ludzi – Górnoślązacy. Najlepsi z nich, ludzie pokroju nieodżałowanego doktora Pawła Newerli, przesyceni duchem wielokulturowości regionu, zachowali prawdę o jego tożsamości. Wiedzieli i wiedzą, że Górny Śląsk zawsze był przestrzenią ludzi wielu kultur, którzy mogą, przy odrobinie szacunku dla odmienności i dobrej woli, żyć w zgodnym sąsiedztwie. Pamiętają, że Racibórz ma złożoną tożsamość polską, niemiecką, czeską, ale również etniczną i że wszystkie te elementy są cenne. Dr Janusz Durdziński również jest Górnoślązakiem. Cmentarz raciborskich ewangelików może stać się kulturową przestrzenią mieszkańców miasta, która wydaje dobre owoce. Można sobie wyobrazić, że niedaleko kaplicy jest miejsce, w którym potomkowie kresowian modlą się i zapalają znicz swoim przodkom, których groby na dawnych rubieżach II Rzeczpospolitej najprawdopodobniej już dawno pokryła warstwa zapomnienia. Kaplica może stać się miejscem spotkań potomków dawnych niemieckich mieszkańców Raciborza z potomkami kresowian. Dziedzictwa kulturowego danej przestrzeni, zwłaszcza dziedzictwa najtrudniejszego, nie wolno unicestwiać, bo paradoksalnie, jest wielkim skarbem, który daje szanse na dobre życie i uśmiech Pana Boga. Dramatyczne dzieje Raciborza mogą uzmysłowić Niemcom, że ich wielki potencjał kulturowy i ekonomiczny bywa niebezpieczny z racji poczucia wyższości. Polacy, pamiętając o krzywdach, mogą pokazać siłę wielkoduszności i siłę miłości w zakorzenianiu się w nowej ziemi na którą rzuciła ich historia. Górnoślązacy, z których część nie jest wolna od lokalnego szowinizmu, mogą stać się pośrednikiem pomiędzy nowymi i dawnymi mieszkańcami miasta, ożywiając jego wielokulturową wielkość. Wszyscy zaś razem możemy się nauczyć, że miejsce w którym żyjemy jest tymczasowe i każdemu z nas przyjdzie się z nim pożegnać, wydając ostatnie tchnienie. Refleksja ta powinna towarzyszyć zwłaszcza młodym ludziom narażonym na uwiedzenie iluzją nieśmiertelności ciała. Refleksja o kresie życia – śmierci, jest paradoksalnie życiodajna. Stanowi ona konieczny warunek docenienia czasu i miejsca w którym się żyje, jak również zmusza do nadania życiu sensu. Nie można realizować zasady carpe diem bez zasady memento mori – to awers i rewers jednej monety. Taki mały, zapomniany cmentarz, a tyle w nim dobra. Kamienie wołają – kto ma uszy, ten usłyszy.
Autor: Jan Krajczok.